poniedziałek, 16 lutego 2015

|112|. ELENA: „Było tylko jedno wyjście, jedno, skuteczne, sprawdzone, prawdziwe.”

Pomieszczenie, w którym się znajdowała było małe, puste, ze ścianami w blado-brzoskwiniowym kolorze i drewnianą podłogą. Tuż nad jej głową, prze niewielkie okno wdzierały się ostatnie promienie słońca. Półmrok… Półmrok otaczał Elenę, zwiniętą na małym stołku. Przez chwilę dziewczyna oddychała ciężko wpatrując się w drzwi. Zbyt bardzo nie chciała, by ktokolwiek jej przeszkadzał. W końcu oparła głowę o kolana, podwinęła ręce pod piersi i przymknęła oczy. Pozwoliła, by brązowe, falowane włosy opadły przed nią, całkowicie zasłaniając widok.
Nie znalazła się tutaj bez powodu. Własne myśli, zbyt szybko jej o tym przypomniały… Przybiegła tutaj, bo była wściekła, poirytowana i zła. Tak, kłótnia ze Stefano doprowadziła ją do tego stanu. W głowie analizowała każde jego słowo, każdą rzecz, jaką zrobił, wszystko co się wydarzyło… i od razu pojawiała się cięta riposta, przecinająca jej wspomnienia, usprawiedliwiająca każde słowo, które do niego wypowiedziała. To wszystko tak ją wkurzało!


Myśli odrobinę się uspokoiły, po kilku dreszczach zimna, poruszyła się nieznacznie. Nie winiła nikogo, za swoje zachowanie, ale zaczynała rozumieć, dlaczego było właśnie takie… jakby nagle doznała olśnienia. Chłopak… coś w jego zachowaniu, czego nie rozumiała, coś… Coś było nie tak. Odrzucił jej dłoń, kiedy zwyczajnie chciała Go dotknąć, patrzył na nią tak, jakby zrobiła coś złego… Z pozoru, nic to nie znaczyło, ale w środku, w Elenie, było to zbyt istotne. Teraz zdała sobie z tego sprawę, jak zabolał ją tamten gest, jak to spojrzenie wypaliło w niej ogromną dziurę.
Nie potrafiła określić co w nią wstąpiło, co jej strzeliło do głowy, żeby zacząć kłótnię. Teraz… teraz, tak siedząc i myśląc, nie była już przekonana co do tego, czy miała rację. Bo czy było istotnym to, że nie zgadzało się kilka szczegółów, które tylko jej nie odpowiadały? Oczywiście, że nie! A to przeczyło temu, o co tak się wykłócała. Teraz, całkowicie racjonalnie myśląc stwierdziła, że nie miała racji… Ani odrobinę!
Poczuła ucisk w brzuchu… Nie… Nie… Tylko nie to. – pomyślała, chowając znów twarz w dłoniach. Ale było za późno… To, czego tak się obawiała całkowicie przenikło jej głowę. Nie pomogło ukrywanie jej w dłoniach, gwałtowne potrząsanie, mruganie oczami… nic.
Tak bardzo nienawidziła siebie! Powinna była umrzeć! Głupia. Beznadziejna. Z idiotycznym myśleniem. I ona oczekiwała, że ktokolwiek jej wybaczy?! Było tylko jedno wyjście, jedno, skuteczne, sprawdzone, prawdziwe. Idealnie nadawało się do zaistniałej sytuacji… Kusiło, zbyt mocno kusiło…Potrząsała gwałtownie głową, zaciskała pięści, próbując, daremnie, wszystko powstrzymać. Obiecała sobie, obiecała Stefano… Nie mogła. Nie chciała do tego wracać, bo to, pogrzebałoby zbyt wiele wysiłku, starania, by tak już nie było. Nie mogła.
Ale… Ale nie było innego wyjścia. Tak bardzo się nienawidziła! Po co była taka przerażona? Tak oporna? Przecież to nie miało sensu… W wyobraźni widziała, jak po dłoni i wskazującym palcu spływa czerwona ciecz… jak powoli, pojedynczymi kroplami spada na podłogę. Niewiele wystarczyło, mały ruch, jedna decyzja…Poderwała się gwałtownie z maleńkiego krzesełka. Tak się bała… Zapragnęła wrócić do domu, do miejsca, gdzie ktoś obok niej był, gdzie trzeba się pilnować. Niewiele myśląc wbiegła, głośno trzaskając drzwiami. Nie patrzyła przed siebie, drogę znała na pamięć. Biegła, biegła, biegła… Zatrzymała się we własnym salonie, bojąc się podnieść wzrok. Bała się tego, co zobaczy. Bała się miny, spojrzenia… Stała tak, wlepiając wzrok w podłogę, próbując wyrównać oddech, dojść do siebie. Ale to kolejny raz wróciło.
W kuchni… wystarczyło otworzyć pierwszą szufladę, zabrać ten przedmiot który się tam znajdował i… Oh! Jakże była beznadziejna, że próbowała się przed tym bronić?! Jej niby stanowcze „nie” przecież nic nie znaczyło. Widziała, wyobraźnią, jak pod nią rozlewa się coraz większa kałuża, jak stoi, a z jej rąk, kropla po kropli spada czerwień, plamiąc wszystko.Ostatkami sił odsunęła tę myśl od siebie. Była już całkowicie bezradna, bezbronna… słaba. Jakakolwiek, nawet najmniejsza zła rzecz mogła skończyć się tragicznie. Wiedziała o tym, dlatego z jeszcze większym strachem popatrzyła na chłopaka, stojącego kilak metrów od niej. Nawet się nie spodziewała, że do niej podejdzie, cokolwiek powie. Ba! Nawet, że się odwróci. Stefano stał, patrząc przez okno. W ciemnej szybie odbijała się Jego twarz. Coś… Znowu było w niej coś innego… Była tak piękna… Elena zakochała się w Nim kolejny raz. Tylko… czy On chociaż odrobinę ją jeszcze kochał…?
Ryzykując wszystko podeszła nieco bliżej, odchrząknęła zdenerwowana i patrząc na Jego oczy w błagalny i niepewny sposób wyszeptała:
- Przepraszam… Wybacz mi…?

4 komentarze:

  1. Jeśli ją kocha prawdziwie, to zapewne wybaczy, chociaż do łatwych to nie należy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszesz tak za każdym razem, wiesz? : )

      Usuń
    2. Skoro tak, to muszę się poprawić (nie wiedziałem).

      Usuń
    3. Nie no, w porządku. Mi to nie przeszkadza.

      Usuń