sobota, 22 lutego 2014

015. Historia życia Marty...

… czyli moja historia. Opowiedziałam ją w piątek grupie niesamowitej młodzieży i padł pomysł, żeby wrzucić ją tutaj… a mnie się spodobał. Więc zapraszam do lektury długiej (i wg mnie czasem nudnej) historii życia Marty.


W środę 4 października 1995 roku około godziny 22:35 przyszła na świat Marta. Oszczędzę opowiadania o pierwszych latach mojego życia, bo poza rozebranym kominem, pobazgranymi ścianami czy próbą zjedzenia trzech garści guzików nic ciekawego wtedy nie było.
W 2000 roku urodziła mi się siostra i wtedy się z tego cieszyłam (później bywało już różnie).
Dwa domy dalej mieszka dziewczyna o pół roku ode mnie starsza i wtedy spędzałyśmy ze sobą całe dnie, razem się bawiąc, chodząc do przedszkola czy uciekając przed krowami… wszystko robiąc razem. Aż w 2002 roku obie poszłyśmy do szkoły i wtedy okazało się, że ja wcale nie jestem „najlepszą przyjaciółką” Agaty, bo ona ma już inną. Zabolało, bo wtedy po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się, że jestem „tą trzecią”. Ktoś komu ufałam mnie okłamał…
Bolało, bolało, ale w podstawówce dało się to zbagatelizować. Po jakimś czasie schowałam urazę i znajomość z Agatą się odbudowała, przy okazji budując przyjaźń z Anią i Olą, obie chodziły z nami do klasy. Będąc w cztery okazało się, że nie jest „o jedną za dużo” i „najlepsza przyjaciółka” była na zasadzie wymiany: raz Ania-Marta i Ola-Agata, raz Ola-Ania i Marta-Agata, a jeszcze innym razem Agata-Ania i Ola-Marta. Z tym, że ja zawsze byłam tą od słuchania kiedy reszcie było źle, kiedy chciały się na coś poskarżyć, kiedy pojawiała się jakaś uraza do kogoś. Czułam się jak ta ostatnia, ta milcząca, ta, którą nikt się nie interesował. Bo mnie już wtedy nikt nie słuchał…
Rok 2007, klasa 6, a właściwie 2006 rok i klasa 5 też. To są czasy, kiedy zaczęłam się odcinać od innych. Czułam się niechciana, ole­wana, inna. I tutaj są pierwsze wspomnienia, gdzie pamiętam Martę chowającą się, siadającą na podłodze… Czas kiedy zaczynałam pisać opowiadania, historyjki, wiersze. Kiedy zaczynało się dziać coś złego, ale nikt jeszcze nie zwracał na to uwagi. I to zamiłowanie do książek. Najpierw wszystkie części Harrego Pottera, a później „My dzieci z dworca ZOO”, „Pamiętnik narkomanki”, „Narkomanka”, „Kokaina”… itd.
Rok 2008. Gimnazjum. Pierwsza klasa, gdzie ja całkowicie odcięłam się od wszystkich swoich znajomych z podstawówki. Nawet nie chciałam z nimi rozmawiać, chociażby kilka słów zamienionych w autobusie nie wchodziło w grę. Ze swoją nową klasą też nie załapałam kontaktu. Była Ic i Marta. Tak naprawdę, to ich nazwiska znałam jedynie dzięki liście obecności czytanej codziennie, na każdej lekcji.
Później zaczęło się chodzenie na Voce (chór młodzieżowy), to w sumie świetna sprawa, bo wtedy jeszcze chór był jedną grupą. Tam spotkałam Hanię…
Z Hanią znałyśmy się od urodzenia, bo nasze mamy chodziły razem do szkoły podstawowej i liceum, a do teraz utrzymują ze sobą bardzo dobry kontakt. Więc była Hania, która przyjaciółką stała się właściwie od zaraz. Pojawili się Paulina i Wojtuś i Ela i wiele innych osób.
Ale ze mną było nie najlepiej. Wszystko czarne, ciemne… mroczne. I zaczęło się powolne staczanie w dół… Fascynacja narkomanią minęła, pojawiły się kryminały, zagadki. I zaczęłam oglądać CSI, najpierw dla frajdy, bo było całkiem ciekawe, ale po pewnym czasie wciągnęło. Czwartek i niedziela, godzina 20, ja MUSIAŁAM być przed telewizorem i zobaczyć, bo jak nie widziałam, to mnie aż roznosiło. I choć to abstrakcyjnie brzmi, uzależniłam się od CSI.
Dzięki temu serialowi, poznałam najpierw Lily, potem sylvera… i zaczęłam z nimi rozmawiać. Wtedy wydawało mi się, że wszystko wraca do normy, mam przyjaciółkę, rozmawiam z ludźmi, jest okay. Ale wcale nie było… Bo po jakimś czasie ja MUSIAŁAM wejść na komputer, odpalić Gadu-Gadu i rozmawiać. Czyli uzależnienie numer dwa, paskudne uzależnienie.
W wakacje między pierwszą a drugą gimnazjum (2009 rok) razem z Hanią „zakochałyśmy się” w książkach o wampirach. Zaczęłyśmy od „Zmierzchu”, później „Pamiętniki Wampirów”, „Słodka jak krew”, „Czysta krew” czy „Dracula. Nieumarły”. I z jednej strony to było fajne, bo obie zbliżyłyśmy się do siebie. Hania zaczęła nazywać mnie swoją siostrą. Mówiła, że jesteśmy jak siostry, że kocha mnie jak siostrę…
Dokładnie 19 sierpnia zaczyna się Pamiętnik Marty. I pierwsza strona nie jest zbytnio optymistyczna. Mówi o tym, że życie nie ma sensu. Bo dla mnie nie miało. Byłam nieszczęśliwa, w domu się nie układało. Czułam się nierozumiana, niechciana, niepotrzebna… bezwartościowa i głupia. Dla mnie wszystko było z góry zaplanowane, ni emogłam robić tego co chciałam, bo musiałam się wpasować w jakieś tam ramy.
I znalazłam na to „lekarstwo”. Razem z Hanią zaczęłyśmy pisać opowiadanie… Elenę i Tinę. Rozdziały pisane na zmianę, nieparzyste – ja, parzyste - Hanna. Ja byłam Eleną a Hania Tiną… a większość wpisanych w to opowiadanie postaci miało swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Ogólnie chodziło o to, że były dwie 16-17 letnie dziewczyny, zamienione w półwampiry i całe opowiadanie opisywało ich życie.
Chcę mówić tylko o Elenie, bo ją znam aż za dobrze.
Była dla mnie ucieczką do innego świata… Miała to, czego zabrakło jej twórczyni: siłę, odwagę, stanowczość i śmiałość… choć w wielu aspektach byłyśmy też podobne. Elena nie była grzeczna, ani trochę (jak całe opowiadanie).  Może nie zmieniała chłopaków co rozdział, a przespała się tylko z jednym, ale robiła wiele, wiele niedobrych rzeczy… Dla mnie była furtką do utopii. Ja żyłam w tym stworzonym świecie częściej niż w normalnym. Wchodziłam do tego świata kiedy tylko mogłam. Tam robiłam co chciałam, bo Elena piła, paliła, ćpała, nawet torturowała czy zabijała, jak miała na to ochotę. Tam było mi lepiej niż tutaj, bo tutaj co chwilę coś nie wychodziło, a tam mogłam wymyślić od początku, albo wszystko zmienić.
Świat Eleny był… wyuzdany, myślę, że można go tak nazwać. Co druga wypowiedź miała jakiś podtekst… I wszystko to siedziało w mojej głowie, w myślach. Zagłę­bi­ając się coraz bardziej i bardziej. Myślałam wtedy o rzeczach, o których bynajmniej nie powinnam. Seks, seksualność… to wciąga, mam nadzieję, że nikt nie miał okazji się o tym przekonać na własnej skórze. Za każdym razem było więcej i więcej, a na tą „pisaną Elenę” przelewałam może z 10% tego, co miałam w głowie.
Rok 2010. W pamiętniku znalazłam wpis, że przestałam wierzyć w Boga… choć właściwie bardziej nie chciałam, niż nie wierzyłam. Bo odbierałam świat jako „piekło”. Dla mnie, wszystko było… obce, obojętne. Najłatwiej powiedzieć, że miała na wszystko wylane, choć równocześnie wszystkiego się bałąm. Pojawiły się pierwsze myśli samobójcze… Ja czułam się odrzucona, niechciana, bezsilna, niepotrzebna, bezwartościowa. Nie potrafiłam zna­leźć sensu w życiu, a życie po to, żeby się męczyć było dla mnie głupotą.
Gdzieś po drodze okazało się, że znowu zostałam „tą trzecią”. Że Hania, która wcześniej nazywała mnie siostrą, miała inną najlepszą przyjaciółkę, a ja byłam tylko od słuchania, kiedy było źle. To był kolejny zawód w moim życiu… Wróciły wspomnienia, że raz już tak było, że ZNOWU ktoś mnie skrzywdził, zranił, że sama sobie na to zasłużyłam.
I wtedy zaczęłam się drapać, rozdrapywać skórę do krwi, żeby tylko bolało. Robiłam sobie tym na złość, właściwie nie tylko sobie, ale i wszystkim wokół. I był strach, strach przed wszystkim, który powoli zaczynał mnie paraliżować.
Gdzieś wtedy moja babcia zaczęła poważnie chorować, często bywała w szpitalu… Była dla mnie bardzo ważną osobą. Bardzo ją kochałam i przerażała mnie myśl, że mogła umrzeć. I postanowiłam sobie wtedy, że jeśli moja babcia umrze, to ja też się zabiję, bo ja nie chciałam żyć na świecie bez niej. Miałam się wykrwawić i umrzeć…
Na początku 2011 roku pierwszy raz się pocięłam… Pierwszy i nie ostatni. Po raz kolejny pojawiły się myśli samobójcze. Wszy­scy chcieli, żebym podejmowała decyzje. Był to drugi semestr trzeciej gimnazjum, więc musiałam wybrać kolejną szkołę. Ale ja się bałam i ja nie chciałam podejmować jakichkolwiek decyzji, zwłaszcza tych, które miały zaważyć na całym moim dalszym życiu. Bałam się wyborów, konsekwencji, decyzji i przyszłości.
Zaczęły się pierwsze próby wołania o pomoc. Psycholog, któremu mówiłam, że niewiele pamiętam, że nie wiem… Później psychiatra, leki antylękowe… One pomagały, owszem, ale to nie było do końca to, czego potrzebowałam. Leki łagodziły mój strach, ale nie spowodowały, że znalazłam sens w życiu, że ktoś mnie chciał, ktoś się mną interesował. Przestałam je brać około pół roku później, bo stwierdziłam, że to nie jest to.
Przyjaźń z Hanią się skończyła, z sylverem również, oboje byli już w liceum i kontakt bardzo zaczął się rwać i psuć. Przeżyłam wakacje, zdecydowałam się, że pójdę do technikum, swoje samobójstwo przełożyłam na później. O ile dobrze pamiętam był wtedy Morales i to pomagało, bo ktoś był, kogoś mogłam nazwać swoim przyjacielem. Bardzo mu za to dziękuję.
Strach wzmagał się coraz bardziej… Pierwsza klasa technikum i znowu, całkowite odcięcie od gimnazjum, zero kontaktu z obecną klasą. Znowu Marta i ITd. Moje życie wyglądało jak taka pochylona w dół sinusoida. Kilka dni było w porządku, tydzień się wszystko waliło, tydzień było źle i koszmarnie gdzie górował strach, krew i cięcie, a później było powolne podnoszenie się do stanu „w porządku”. I tak w kółko.
Pojawiło się zamiłowanie do krwi. Jak była krew, to było okay. Często wyobrażałam sobie, że ścieka mi po rękach i to pomagało. Stworzona przeze mnie Elena też uwielbiała krew, więc żyjąc w tym jej świecie miałam krwi do woli.
Na jednej z imprez, na którą o dziwo zostałam zaproszona poznałam IIIa liceum. To był czas, kiedy wszyscy moi „znajomi” pili i ja na tej imprezie czułam się bardzo inna i odosobniona. A dodatkowo organizatorka całkowicie mnie olała, choć byłam jej „przyjaciółką”. Zaczęły się czasy siedzenia do później nocy na komputerze, spania tylko kilka godzin. Czasy strachu, odrzucenia… Zaczął się dobry kontakt z Elą, co również szybko można było nazwać przyjaźnią. I był Morales, jedyny człowiek, który już od cza­sów gimnazjum po prostu był. Mój pierwszy prawdziwy przyjaciel.
31 grudnia 2011 roku poznałam człowieka, który powiedział mi, że „nie ma rzeczy niemożliwych”. Oczywiście wtedy mu nie uwierzyłam, bo większość mojego życia składała się z rzeczy, których nie można było zmienić. To był sylwester, na którym również wszyscy których znałam mnie olali, nawet Ela.
Tego człowieka, którego wtedy poznałam przysłał do mojego życia Bóg i teraz mogę to powiedzieć z pełną świadomością. Wtedy był po prostu ktoś, z kim mogłam codziennie pisać, rozmawiać. Gdzieś na samym początku znajomości, obiecałam mu, że codziennie będę do niego pisać. I to był mój pierwszy cel życiowy, który poniekąd powodował, że chciałam żyć, pomimo tego, że było źle, bardzo źle. Musiałam tylko wytrzymać cały dzień, żeby wieczorem napisać tę kropkę czy cokolwiek innego. Moje życie miało jakiś sens. Żyłam po coś.
Niewiele pamiętam z tamtych czasów, pamiętnik też milczy na ten temat, jedyne co w nim znajduję, to ogromny strach. I brak wiary w to, że jest ktoś, kto mnie nie zostawi. Pomimo tego, że była Ela, był Morales, był Róża (nie lubię go tak nazywać, ale pewnie tak woli), pomimo tego, że miałam przyjaciół, ja nie byłam sobie w stanie wyobrazić, że oni będą i mnie nie zostawią.
Minęło pół roku i oni nadal ze mną byli… Coś niewiarygodnego. Wtedy… Zaczęłam dzielić siebie na dwie części. Na Martę i Mózg. Marta była taką maleńką dziewczynką, bojącą się wszystkiego, była niewidzialna, schowana gdzieś głęboko we mnie, trzęsąca się ze strachu, zastraszana, związana, zniewolona. I był Mózg, który mną rządził… Zazwyczaj chciał zupełnie czegoś innego niż Marta i ciągle robił jej na złość. Nie pozwalał mi być dobrą osobą, nie pozwalał tej maleńkiej przerażonej Marcie wyjść i pokazać, że tam jest.
Pamiętam momenty, w których będąc tą Martą patrzyłam, jak moje ręce wypisują na klawiaturze rzeczy, których ja wcale nie chciałam przekazać. Pamiętam, że urywał mi się film i kiedy wracałam dowiadywałam się, że wypisywałam okropne rzeczy. Razem z Różą nazywaliśmy to „Złem”, to były momenty w których „przychodziło Zło”, co się wiele razy zdarzało podczas naszych rozmów.
Drugą sprawą jest to, że uważałam wtedy, że Bóg jest zły. Wyobraźcie sobie piramidę Majów ze złota i bardzo drogich kamieni, na której szczycie siedzi jakaś postać i wściekle na was patrzy. Dla mnie Bóg był właśnie kimś takim, kto mnie nienawidzi i wcale nie chce, wywyższonym ponad wszystko, a zwłaszcza człowieka i mnie. Ten ktoś, kogo ja uważałam za Boga, nigdy nie zapominał grzechów. Przekładał je z jednego miejsca na drugie (wyobrażałam sobie grzechy, jako zgniecione kartki papieru). Uważałam, że jest tak, że kiedy człowiek umiera, zbierają się wszyscy ludzie z całego świata i ten Zły Bóg wypomina te wszystkie grzechy, każdy po kolei. A to tylko jeszcze bardziej wzmagało strach.
Nie pamiętam wakacji, ani początku drugiej klasy technikum. Wiem tylko, że gdzieś wtedy Ela mnie zostawiła, bo ZNOWU okazało się, że jestem „tą trzecią”. Ale już nie zrobiło to na mnie wrażenia, tylko gdzieś w środku zabolało. Został Morales i Róża, który ciągle mówił, że Bóg jest dobry, że mnie kocha, że wybacza to co złe, że on chce mojego uśmiechu a nie łez. Nie pamiętam kiedy i jak mu uwierzyłam.
Pamiętam tylko, że poznałam wtedy Mirka, że w szkole zaczął się prawdziwy koszmar. I że zdałam sobie sprawę z tego, że PO­TRZEBUJĘ POMOCY. Wtedy zaczęłam chodzić na młodzieżówki*, byłam zachwycona tym, że każdy może się tutaj modlić jak chce, słowami jakimi chce.
 Pamiętam nocne*, na którym był Mirek (i miał słowo o modlitwie), pamiętam jak z nim rozmawiałam. Powiedział mi wtedy, że dostał słowo od Boga dla mnie. „Nie bój się” i „odpuść”. O ile odpuszczenie, czyli wybaczenie i zaprzestanie wypominania… rozpamiętywania tego, że dla Agaty, Hani i Eli zostałam „tą trzecią” okazało się w miarę proste, o tyle nie potrafiłam przestać się bać, bo przecież bałam się wszystkiego.
Miałam wrażenie, że coś mnie obserwuje, że ciągle coś na mnie patrzy. Zdarzało mi się widzieć czarne postaci, mężczyznę w płaszczu i kapeluszu. W Internecie zjawisko znane jest pod nazwą „shadow people”. Wiedziałam, kiedy jakiś zły duch jest ze mną w pomieszczeniu, czułam jego obecność i bardzo się bałam. Było tak, że coś cały czas stało za mną, patrząc w moje plecy, a świadomość tego była przerażająca. Próbowałam się opierając o ściany, bo to trochę pomagało. Przez okno do mojego pokoju zaglądała Topielica – tak nazwałam Zło, które tam było, choć nie mogłam go zobaczyć oczami, wiedziałam, że tam jest. Bałam się jej. Bałam się wyjść z łóżka, bo byłam przekonana, że kiedy wysunę choćby palec coś zrobi mi krzywdę… W nocy nie umiałam spać przy zgaszonym świetle, zawsze musiałam widzieć drugi koniec pokoju, żeby być pewną, że tam na pewno nic nie ma, choć czułam, że gdzieś to jest.
8 marca 2013 roku modlił się o mnie pastor i jacyś ludzie. Nie wiem kto to był, bo jedyne moje wspomnienie to chęć wyjścia stamtąd… Nie obchodziło mnie, czy wyjdę drzwiami, wyskoczę przez okno, wylecę przez sufit czy zapadnie się podłoga. Chciałam zniknąć. Pamiętam też, że podczas tej modlitwy coś puściło, poczułam jak coś odeszło, uciekło ze mnie. Była chwila ulgi i przyszła świadomość, że to nie wszystko. I z resztą męczyłam się dalej.
Później szpital, do dziś nie do końca rozumiem dlaczego się do niego dostałam. Jestem przekonana, że to miało jakiś związek ze światem duchowym…
Na sam koniec kwietnia zmarła moja babcia… Wiem, że to Bóg ją zabrał, że taki był jego plan. Babcia... gdyby zmarła wcześniej, myślę, że wtedy psychicznie bym tego nie wytrzymała. Ale teraz coś było inaczej… Był Róża, który od roku mnie nie zostawił ani na chwilkę, dla którego ciągle byłam „tą pierwszą”. To on bardzo mi wtedy pomógł.
Potem znowu nie pamiętam kilku miesięcy…
I DM*, na który zdecydowałam się jechać w ostatniej chwili. Dla mnie w życiu moment przełomowy. To był chyba pierwszy dzień, pierwsze nabożeństwo. Pamiętam, że siedziałam skulona na ławce i zastanawiałam się, po co ja tutaj w ogóle przyjeżdża­łam?! Co ja sobie myślałam?!
Jeśli się nie mylę, Sławek Jagieła miał wtedy kazanie, mówił coś o kosmosie, coś o jednogroszówce na Ameryce, nie pamiętam, bo wcale go wtedy nie chciałam słuchać, chciałam wtedy zniknąć. Wiem, ze opowiadał historię o uwolnieniu pewnej dziewczyny (to był jedyny moment, kiedy słuchałam). Róża kazał mi wyjść do modlitwy... Oczywiście powiedziałam, że nigdzie nie idę bo się boję. On prosił, a ja uparcie mówiłam nie… ale nie wiem jak to się stało, że wyszłam i jedyną moją myślą było „Zabiję go jak wrócę!! Nie ważne jak, ale zabiję! ZABIJĘ.” Byłam na niego naprawdę wściekła.
Pod sceną ktoś się o mnie modlił… ja dalej skupiałam się na myśli „ZABIJĘ GO!”… Ale nie pozwolili mi wrócić. Drapałam po rękach chyba każdego, kto dotknął moich pleców. Ktoś mnie posadził, kazał czekać, potem ktoś mnie gdzieś zabrał.
Pamiętam jak siedziałam skulona na podłodze i ktoś coś mówił… nie wiem czy po polsku, czy nie. Byłam wściekła i nic mnie nie obchodziło, ale po jakimś czasie zaczęłam słuchać (choć dziś nie pamiętam co kto mówił). Wiem, że w pewnej chwili pod wpływem tych słów poczułam wiatr… albo wodę… albo coś pomiędzy jednym a drugim. Wrażenie było takie, jakby przeze mnie co chwilkę powoli przepływały chłodne fale wiatru. Takie wrażenie… jakbyście weszli do morza albo jeziora i co chwilę uderzały w was fale, ale mnie one przenikały. I z każdą z nich pojawiał się taki spokój, po prostu spokój, wypełniający mnie od środka… Zmywający tę wściekłość i złość zastępując ją spokojem, bezpieczeństwem, uwalniający tę małą Martusię, którą chowałam w sobie. Byłam wolna… I słaba przy okazji, tak bardzo, że nawet nie wyobrażałam sobie, żeby jakkolwiek się poruszyć. Ktoś inny do mnie mówił… ale byłam za słaba, żeby skupić się na słuchaniu i ze słów które wyłapałam pamiętam coś o wolności, o rozkładaniu skrzydeł, coś o wznoszeniu rąk do nieba. A później ktoś kazał mi się uśmiechnąć i usiąść na krześle (to były wtedy najtrudniejsze rzeczy świata).
I dopiero po jakimś czasie, siedząc tam i nabierając sił dotarło do mnie, że Zła już nie ma, że jestem wolna, że Mózg mnie nie kontroluje. I to była najbardziej niesamowita myśl na świecie! Bóg dał mi wolność. Dobry Bóg mnie uwolnił.
Na koniec opowiem jeszcze jedna historię, bo uważam, że dużo ma z tym wspólnego… to było pewnej gorącej sierpniowej nocy. Spałam z pozamykanymi oknami i drzwiami. Nie wiem czy każdy pamięta, ale to był miesiąc upałów. Nie mam pojęcia, która to była go­dzina, bo nie mam w głowie zegara (a szkoda). Pamiętam, że wtedy pies mojej siostry - Luna spała ze mną i o dziwo, nie tak jak lubi gdzieś w nogach łóżka, ale spała przy mnie, wtulona między moje ręce. Obudziłam się w nocy, bo nagle zaczął wiać we mnie silny lodowaty wiatr. Wiem, że pomyślałam, że to jest jak wichura na biegunie, z taką ogromną śnieżycą. Tyle że ten wiatr przewiewał moje ciało na wylot, a prześcieradło, którym byłam przykryta nie poruszało się ani o milimetr. I było coraz zimniej. Nawet Luna zaczęła się trząść. Nie powiem, że się nie bałam, bo wystraszyłam się bardzo. Niecodziennie w środku lata przewiewa przeze mnie śnieżna wichura.
Nie mając pojęcia co zrobić, zaczęłam się modlić. Nic innego nie przyszło mi wtedy do głowy. I stopniowo, z modlitwą zaczęło pojawiać się we mnie w środku takie… ciepło. Spokój i ciepło. I wiem, że powiedziałam coś w stylu słów, że Zło nie ma tu czego szukać, bo ja należę do Boga a nie do Zła i Szatana. Chwilkę później Luna się uspokoiła, wiatr zniknął a ja zasnęłam.


* młodzieżówka – nazwa spotkań młodzieży w kościele.
   nocne – młodzieżówka trwająca całą noc.
   DM – Decydujący Moment.

***
To jest historia o cudzie, jaki Bóg uczynił w moim życiu. O Jego darach dla mnie: wolności, Róży - moim niesamowitym narzeczonym i moim pierwszym prawdziwym przyjacielu – Moralesie. Dziękuje za to Bogu, za wszystko co dla mnie zrobił. Opowiedzenie tej historii bardzo wiele dla mnie znaczy… i mam nadzieję, że komuś to pomoże.

PS Może kiedyś powstanie wersja audio, a nawet video. Zobaczymy. : )

27 komentarzy:

  1. Cieszę się, że mogę dzięki tej historii poznać Ciebie trochę lepiej. Teraz, kiedy jesteś odmieniona, potrafisz bardzo odważnie mówić o strachu - jak bardzo niewielu ludzi w ogóle na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miło "słyszeć" od Ciebie te słowa. : )

      Usuń
  2. Po pierwsze to napiszę, że bardzo odważne z Twojej strony opublikowanie takiej szerokiej części swego życia.
    Przeczytałem, nie napiszę, że nie, bo bym skłamał. Jednak z bardziej przemyśleniowym z mojej strony komentarzem na razie się wstrzymam, gdyż teraz po prostu nie mam na to siły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że warto było wrzucić tutaj coś takiego. Może ktoś wyniesie coś dobrego z tej historii.
      Mam nadzieję doczekać się tego bardzej przemyśleniowego komentarza : )

      Usuń
    2. Nie mówię, że nie warto (:
      Doczekasz się, jak tylko zakończę tworzenie referatu z ryzyka.

      Usuń
    3. Może to nie są wszystkie moje przemyślenia, ale starałem się wybrać te najważniejsze:
      1. o, moja siostra też się urodziła 5 lat po mnie...
      2.Ach, te krowy... co do tego fragmentu nieco dalej, to się zastanawiam, czy lepsza jest w sumie sytuacja, gdy ma się jakiegokolwiek "przyjaciela", który zawiedzie, czy "niemanie" go w ogóle
      3. Bycie "od słuchania" to rozumiem, aż za dobrze.
      4. Czy w ogóle możliwe jest utrzymanie znajomości z kimś po zakończeniu szkoły? Kończyłem już tyle etapów edukacji i historia powtarza się od lat.
      5. Po wspominaniu czwartków i niedziel widzę, że CSI: LV cię ominęło. A szkoda, gdyż przez wiele lat uważałem je za najlepsze.
      6. Ech, ta wampiromania - a Wywiad z wampirem czytany był?
      7. Co do pamiętnika, to myślę, że wieloletnia fascynacja, że tak powiem "mrocznymi klimatami" i sytuacja "osobista" miała tu wiele dopowiedzenia.
      8. ooo, o Elenie to i książkę można by napisać chyba... Zresztą tą historię miałem tak jakby "na bieżąco", jak była publikowana
      9. samookaleczeń to chyba nigdy nie zrozumiem. Gratuluję, że ostatecznie udało Ci się to przezwyciężyć
      10. Teraz chyba bardziej rozumiem Twoje "Zło" i jak różne jest od mojego - to dwie zupełnie odmienne istoty.. I najważniejsze: że w końcu je pokonałaś, choć łatwo to z tym nie było.
      11. Chyba nazywanie mnie aż "przyjacielem" to trochę za dużo, ale to już Twoja ocena mojej osoby (nie pamiętam, ale chyba kiedyś była rozmowa na ten temat)

      Przepraszam, jeśli w moich przemyśleniach brakuje czegoś, co jest ważne, a nie napisałem na ten temat.

      Usuń
    4. Mhm, dziękuję i za nie.

      1. : ) Maria - dobrze pamiętam?
      2. Z krowami to zazwyczaj zabawnie nie było, bo wszyscy się ich baliśmy.
      Jak dla mnie, to już lepiej nie mieć przyjaciela wcale niż mieć takich, jak ja miałam wtedy.
      3. Mnie też musiałeś "wysłuchiwać", przepraszam.
      4. Ja po innych widzę, że to możliwe (ale to może tylko moje otoczenie).
      5. Ominęło mnie, bo zazwyczaj zaczynało się około 22. A wtedy wyganiali mnie już spać.
      6. No niestety "Wywiadu z wampirem" nie czytałam, podobnie jak "Draculi". Ale obie książki muszę nadrobić, jak się znajdzie wolna chwila.
      7. Pamiętnik... przez wiele czasu jako jedyny mnie "słuchał".
      8. Taa, o Elenie to mogła by być już chyba książka. Szczęściarz, chyba jako jedyny ją 'prześledziłeś' "na bieżąco".
      9. Do dzisiaj mi ciężko. Ale Tata pomógł : )
      10. Bóg pokonał, nie ja. Ja bym sobie nie dała rady.
      Zło... było straszne.
      11. Nie wiem czy była rozmowa, raczej nie.
      Nie rozumiem, dlaczego miałoby to być "trochę za dużo"...

      Ej, napisałeś to, co Ty uważasz za ważne... A nie co ja uważam za ważne.
      Dziękuję.

      Usuń
    5. A proszę bardzo.

      1. zgadza się, Maria. Ja chyba imienia Twojej nie pamiętam.
      2. Z tego co pamiętam, to krowy raczej sympatyczne były. Z bykami gorzej bywało. (: w sumie, może i tak.
      3. to chyba inny tryb "wysłuchiwania", bo inaczej kogoś "wysłuchiwać" przez słowo pisane, a inaczej na "żywo"
      4. Nie wiem, ale z tych ludzi, co wiem, że utrzymują kontakt, to spora część znała się wcześniej poprzez rodziców lub inne więzi "pseudorodzinne".
      5. tak, godzina to tragiczna była (nadal zresztą jest, ale już wiele lat nie oglądam)
      6. Wywiad to przez wiele lat był moją książką nr 1 (teraz trudno mi powiedzieć, czy 1 czy 2), więc polecam. Dracula natomiast mnie nie zachwycił, ale pewnie dlatego, że na prezentację maturalną sobie wymyśliłem motyw wampira i byłem zmuszony do czytania.
      7. (:
      8. bardzo możliwe
      9. i bardzo dobrze uczynił
      10. Sprzeczać się nie będę. Jednak uważam, że gdybyś gdzieś tam w środku nie chciała zwalczyć tego Zła, to pomoc Boga nie dałaby takiego efektu, jaki jest.
      11. to nie wiem, ani nie pamiętam

      Proszę bardzo raz jeszcze.

      P.S. hm, wersja audio/video to już moim zdaniem bardzo odważne posunięcie by było. Chyba bardziej niż taka wersja pisana.

      Usuń
  3. : )

    1. Karolina.
    2. My się krów baliśmy, bo wszyscy nas nimi wtedy straszyli.
    3. Ale mimo wszystko...
    4. Pewnie są i tacy. Ja znam takich, którzy się znali i znają dalej.
    5. To to jeszcze leci? (Ja też nie oglądam)
    6. W końcu się zabiorę i za to. Nawet mi nie przypominaj o prezentacji maturalnej...
    7. : )
    8. bardziej, niż bardzo możliwe (nie znam drugiej osoby, która by to przeczytała, wtedy)
    9. : )
    10. Ja tylko chciałam, żeby tego już nie było.
    11. : )

    : )

    To będzie kosztowało baaardzo dużo odwagi. Ale uważam, że o świecie duchowym warto opowiadać, żeby i inni wiedzieli, że ten świat istnieje, że bywa baaardzo niebezpieczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (:
      1. jedyne, co bym kojarzył, to prawdopodobnie coś pisałaś, że bloga prowadzi
      2. aaa...
      3. (: jak bym nie chciał "wysłuchiwać", to bym nie czytał, albo nie odpowiadał
      4. (:
      5. Na dwójce w piątki leci 12 sezon o 23.coś (dowiedziałem się o tym w piątek, a akurat od tego momentu nie widziałem dalej). Wiele lat nie leciało, to sobie wtedy darowałem. I po obejrzeniu odcinka stwierdziłem, że to już chyba nie dla mnie serial.
      6. (: A macie jeszcze taką "normalną", którą się samemu pisze wcześniej?
      7. (:
      8. ja też nie (:
      9. (:
      10. (:
      11. (;

      (:

      Usuń
    2. 1. A tak, coś kiedyś wspominałam.
      2. : )
      3. No w sumie tak.
      5. Aż z ciekawości zobaczę jutro (jeśli się dopcham do telewizora)
      6. Nie mam pojęcia, bo nikt nic nie wie (bo niby stary program, niby rocznik 95, ale w liceum już będą wg nowej podstawy mieli maturę, a nikt nie chce powiedzieć jak to będzie z technikami)
      8. : ) Jedną osobę znam, która to później całe przeczytała.

      Usuń
    3. 1-3 (:
      5. (: powodzenia życzę - ja sobie daruję dziś chyba
      6.. Wasz przypadek jest rzeczywiście ciekawy.
      8. (:

      Usuń
    4. 5. No i nie dałam rady. Może za tydzień...
      6. Bardzo. A my nadal nie wiemy czego i jak się uczyć, żeby maturę zdać.

      Usuń
    5. (:
      to bardzo niedobrze, bo w sumie powinni już to wiedzieć.

      Usuń
    6. Ale albo nie wiedzą, albo nie chcą powiedzieć...

      Usuń
    7. Moim zdaniem to nie wiedzą, ale powinni, gdyż chyba takie informacje powinni przekazywać maturzystom z wyprzedzeniem. Dziwna ta sytuacja ogólnie jest.

      Usuń
    8. (:
      chociaż jak wiadomo ludzie się zwykle "budzą" z tym co i jak dopiero pod koniec...

      Usuń
    9. Niestety.
      I zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy jest już za późno.

      Usuń
    10. Dokładnie.

      Usuń
  4. co za szajs , usuń to bo tylko zaśmiecasz internet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać nie wszyscy uważają to za śmieci : )

      Usuń
  5. mosz tu adres : http://www.psychiatria.com/ blisko tanio i wygodnie jedyna szansa na uratowanie .
    Jak smakuje krew ? Słodka czy kwaśna ?
    Dalej się tniesz ?
    u mnie w normalnecj rodzinie jest kosz pod zlewem a u was? ściany miekkie ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psychiatrę już też przeżyłam i jakoś mało pomogło. Poza tym, spóźniłeś się z tym, anonimowy człowieku, jakieś... dwa lata : )

      Krew? "Metaliczna" to podobno najlepsze określenie.
      Nie, już się nie tnę.
      No niestety, kosz jest obok lodówki... A ściany z cegieł. I rodzina jak najbardziej normalna.

      Usuń