…
czyli moja historia. Opowiedziałam ją w piątek grupie niesamowitej młodzieży i
padł pomysł, żeby wrzucić ją tutaj… a mnie się spodobał. Więc zapraszam do
lektury długiej (i wg mnie czasem nudnej) historii
życia Marty.
W środę 4 października 1995
roku około godziny 22:35 przyszła na świat Marta. Oszczędzę opowiadania o
pierwszych latach mojego życia, bo poza rozebranym kominem, pobazgranymi
ścianami czy próbą zjedzenia trzech garści guzików nic ciekawego wtedy nie
było.
W 2000 roku urodziła mi się
siostra i wtedy się z tego cieszyłam (później bywało już różnie).
Dwa domy dalej mieszka
dziewczyna o pół roku ode mnie starsza i wtedy spędzałyśmy ze sobą całe dnie,
razem się bawiąc, chodząc do przedszkola czy uciekając przed krowami… wszystko
robiąc razem. Aż w 2002 roku obie poszłyśmy do szkoły i wtedy okazało się, że ja
wcale nie jestem „najlepszą przyjaciółką” Agaty, bo ona ma już inną. Zabolało,
bo wtedy po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się, że jestem „tą trzecią”. Ktoś
komu ufałam mnie okłamał…
Bolało, bolało, ale w
podstawówce dało się to zbagatelizować. Po jakimś czasie schowałam urazę i
znajomość z Agatą się odbudowała, przy okazji budując przyjaźń z Anią i Olą,
obie chodziły z nami do klasy. Będąc w cztery okazało się, że nie jest „o jedną
za dużo” i „najlepsza przyjaciółka” była na zasadzie wymiany: raz Ania-Marta i
Ola-Agata, raz Ola-Ania i Marta-Agata, a jeszcze innym razem Agata-Ania i
Ola-Marta. Z tym, że ja zawsze byłam tą od słuchania kiedy reszcie było źle, kiedy
chciały się na coś poskarżyć, kiedy pojawiała się jakaś uraza do kogoś. Czułam
się jak ta ostatnia, ta milcząca, ta, którą nikt się nie interesował. Bo mnie
już wtedy nikt nie słuchał…
Rok 2007, klasa 6, a właściwie
2006 rok i klasa 5 też. To są czasy, kiedy zaczęłam się odcinać od innych.
Czułam się niechciana, olewana, inna. I tutaj są pierwsze wspomnienia, gdzie
pamiętam Martę chowającą się, siadającą na podłodze… Czas kiedy zaczynałam
pisać opowiadania, historyjki, wiersze. Kiedy zaczynało się dziać coś złego,
ale nikt jeszcze nie zwracał na to uwagi. I to zamiłowanie do książek. Najpierw
wszystkie części Harrego Pottera, a później „My dzieci z dworca ZOO”,
„Pamiętnik narkomanki”, „Narkomanka”, „Kokaina”… itd.
Rok 2008. Gimnazjum.
Pierwsza klasa, gdzie ja całkowicie odcięłam się od wszystkich swoich znajomych
z podstawówki. Nawet nie chciałam z nimi rozmawiać, chociażby kilka słów zamienionych
w autobusie nie wchodziło w grę. Ze swoją nową klasą też nie załapałam
kontaktu. Była Ic i Marta. Tak naprawdę, to ich nazwiska znałam jedynie dzięki
liście obecności czytanej codziennie, na każdej lekcji.
Później zaczęło się
chodzenie na Voce (chór młodzieżowy), to w sumie świetna sprawa, bo wtedy
jeszcze chór był jedną grupą. Tam spotkałam Hanię…
Z Hanią znałyśmy się od
urodzenia, bo nasze mamy chodziły razem do szkoły podstawowej i liceum, a do
teraz utrzymują ze sobą bardzo dobry kontakt. Więc była Hania, która
przyjaciółką stała się właściwie od zaraz. Pojawili się Paulina i Wojtuś i Ela
i wiele innych osób.
Ale ze mną było nie najlepiej.
Wszystko czarne, ciemne… mroczne. I zaczęło się powolne staczanie w dół…
Fascynacja narkomanią minęła, pojawiły się kryminały, zagadki. I zaczęłam
oglądać CSI, najpierw dla frajdy, bo było całkiem ciekawe, ale po pewnym czasie
wciągnęło. Czwartek i niedziela, godzina 20, ja MUSIAŁAM być przed telewizorem
i zobaczyć, bo jak nie widziałam, to mnie aż roznosiło. I choć to abstrakcyjnie
brzmi, uzależniłam się od CSI.
Dzięki temu serialowi,
poznałam najpierw Lily, potem sylvera… i zaczęłam z nimi rozmawiać. Wtedy
wydawało mi się, że wszystko wraca do normy, mam przyjaciółkę, rozmawiam z
ludźmi, jest okay. Ale wcale nie było… Bo po jakimś czasie ja MUSIAŁAM wejść na
komputer, odpalić Gadu-Gadu i rozmawiać. Czyli uzależnienie numer dwa, paskudne
uzależnienie.
W wakacje między pierwszą a
drugą gimnazjum (2009 rok) razem z Hanią „zakochałyśmy się” w książkach o
wampirach. Zaczęłyśmy od „Zmierzchu”, później „Pamiętniki Wampirów”, „Słodka
jak krew”, „Czysta krew” czy „Dracula. Nieumarły”. I z jednej strony to było
fajne, bo obie zbliżyłyśmy się do siebie. Hania zaczęła nazywać mnie swoją
siostrą. Mówiła, że jesteśmy jak siostry, że kocha mnie jak siostrę…
Dokładnie 19 sierpnia
zaczyna się Pamiętnik Marty. I pierwsza strona nie jest zbytnio optymistyczna.
Mówi o tym, że życie nie ma sensu. Bo dla mnie nie miało. Byłam nieszczęśliwa,
w domu się nie układało. Czułam się nierozumiana, niechciana, niepotrzebna…
bezwartościowa i głupia. Dla mnie wszystko było z góry zaplanowane, ni emogłam
robić tego co chciałam, bo musiałam się wpasować w jakieś tam ramy.
I znalazłam na to
„lekarstwo”. Razem z Hanią zaczęłyśmy pisać opowiadanie… Elenę i Tinę. Rozdziały
pisane na zmianę, nieparzyste – ja, parzyste - Hanna. Ja byłam Eleną a Hania
Tiną… a większość wpisanych w to opowiadanie postaci miało swoje odpowiedniki w
rzeczywistości. Ogólnie chodziło o to, że były dwie 16-17 letnie dziewczyny,
zamienione w półwampiry i całe opowiadanie opisywało ich życie.
Chcę mówić tylko o Elenie,
bo ją znam aż za dobrze.
Była dla mnie ucieczką do innego świata… Miała to, czego zabrakło jej
twórczyni: siłę, odwagę, stanowczość i śmiałość… choć w wielu aspektach byłyśmy
też podobne. Elena nie była grzeczna, ani trochę (jak całe opowiadanie). Może nie zmieniała chłopaków co rozdział, a przespała
się tylko z jednym, ale robiła wiele, wiele niedobrych rzeczy… Dla mnie była
furtką do utopii. Ja żyłam w tym stworzonym świecie częściej niż w normalnym.
Wchodziłam do tego świata kiedy tylko mogłam. Tam robiłam co chciałam, bo Elena
piła, paliła, ćpała, nawet torturowała czy zabijała, jak miała na to ochotę. Tam
było mi lepiej niż tutaj, bo tutaj co chwilę coś nie wychodziło, a tam mogłam
wymyślić od początku, albo wszystko zmienić.
Świat Eleny był… wyuzdany,
myślę, że można go tak nazwać. Co druga wypowiedź miała jakiś podtekst… I
wszystko to siedziało w mojej głowie, w myślach. Zagłębiając się coraz
bardziej i bardziej. Myślałam wtedy o rzeczach, o których bynajmniej nie
powinnam. Seks, seksualność… to wciąga, mam nadzieję, że nikt nie miał okazji
się o tym przekonać na własnej skórze. Za każdym razem było więcej i więcej, a
na tą „pisaną Elenę” przelewałam może z 10% tego, co miałam w głowie.
Rok 2010. W pamiętniku
znalazłam wpis, że przestałam wierzyć w Boga… choć właściwie bardziej nie chciałam,
niż nie wierzyłam. Bo odbierałam świat jako „piekło”. Dla mnie, wszystko było…
obce, obojętne. Najłatwiej powiedzieć, że miała na wszystko wylane, choć
równocześnie wszystkiego się bałąm. Pojawiły się pierwsze myśli samobójcze… Ja
czułam się odrzucona, niechciana, bezsilna, niepotrzebna, bezwartościowa. Nie
potrafiłam znaleźć sensu w życiu, a życie po to, żeby się męczyć było dla mnie
głupotą.
Gdzieś po drodze okazało
się, że znowu zostałam „tą trzecią”. Że Hania, która wcześniej nazywała mnie
siostrą, miała inną najlepszą przyjaciółkę, a ja byłam tylko od słuchania,
kiedy było źle. To był kolejny zawód w moim życiu… Wróciły wspomnienia, że raz
już tak było, że ZNOWU ktoś mnie skrzywdził, zranił, że sama sobie na to
zasłużyłam.
I wtedy zaczęłam się drapać,
rozdrapywać skórę do krwi, żeby tylko bolało. Robiłam sobie tym na złość, właściwie
nie tylko sobie, ale i wszystkim wokół. I był strach, strach przed wszystkim,
który powoli zaczynał mnie paraliżować.
Gdzieś wtedy moja babcia
zaczęła poważnie chorować, często bywała w szpitalu… Była dla mnie bardzo ważną
osobą. Bardzo ją kochałam i przerażała mnie myśl, że mogła umrzeć. I
postanowiłam sobie wtedy, że jeśli moja babcia umrze, to ja też się zabiję, bo
ja nie chciałam żyć na świecie bez niej. Miałam się wykrwawić i umrzeć…
Na początku 2011 roku
pierwszy raz się pocięłam… Pierwszy i nie ostatni. Po raz kolejny pojawiły się
myśli samobójcze. Wszyscy chcieli, żebym podejmowała decyzje. Był to drugi
semestr trzeciej gimnazjum, więc musiałam wybrać kolejną szkołę. Ale ja się
bałam i ja nie chciałam podejmować jakichkolwiek decyzji, zwłaszcza tych, które
miały zaważyć na całym moim dalszym życiu. Bałam się wyborów, konsekwencji,
decyzji i przyszłości.
Zaczęły się pierwsze próby
wołania o pomoc. Psycholog, któremu mówiłam, że niewiele pamiętam, że nie wiem…
Później psychiatra, leki antylękowe… One pomagały, owszem, ale to nie było do
końca to, czego potrzebowałam. Leki łagodziły mój strach, ale nie spowodowały,
że znalazłam sens w życiu, że ktoś mnie chciał, ktoś się mną interesował. Przestałam
je brać około pół roku później, bo stwierdziłam, że to nie jest to.
Przyjaźń z Hanią się skończyła,
z sylverem również, oboje byli już w liceum i kontakt bardzo zaczął się rwać i
psuć. Przeżyłam wakacje, zdecydowałam się, że pójdę do technikum, swoje
samobójstwo przełożyłam na później. O ile dobrze pamiętam był wtedy Morales i
to pomagało, bo ktoś był, kogoś mogłam nazwać swoim przyjacielem. Bardzo mu za
to dziękuję.
Strach wzmagał się coraz
bardziej… Pierwsza klasa technikum i znowu, całkowite odcięcie od gimnazjum,
zero kontaktu z obecną klasą. Znowu Marta i ITd. Moje życie wyglądało jak taka pochylona
w dół sinusoida. Kilka dni było w porządku, tydzień się wszystko waliło,
tydzień było źle i koszmarnie gdzie górował strach, krew i cięcie, a później
było powolne podnoszenie się do stanu „w porządku”. I tak w kółko.
Pojawiło się zamiłowanie do
krwi. Jak była krew, to było okay. Często wyobrażałam sobie, że ścieka mi po
rękach i to pomagało. Stworzona przeze mnie Elena też uwielbiała krew, więc
żyjąc w tym jej świecie miałam krwi do woli.
Na jednej z imprez, na którą
o dziwo zostałam zaproszona poznałam IIIa liceum. To był czas, kiedy wszyscy
moi „znajomi” pili i ja na tej imprezie czułam się bardzo inna i odosobniona. A
dodatkowo organizatorka całkowicie mnie olała, choć byłam jej „przyjaciółką”.
Zaczęły się czasy siedzenia do później nocy na komputerze, spania tylko kilka
godzin. Czasy strachu, odrzucenia… Zaczął się dobry kontakt z Elą, co również
szybko można było nazwać przyjaźnią. I był Morales, jedyny człowiek, który już
od czasów gimnazjum po prostu był. Mój pierwszy prawdziwy przyjaciel.
31 grudnia 2011 roku poznałam
człowieka, który powiedział mi, że „nie ma rzeczy niemożliwych”. Oczywiście
wtedy mu nie uwierzyłam, bo większość mojego życia składała się z rzeczy,
których nie można było zmienić. To był sylwester, na którym również wszyscy
których znałam mnie olali, nawet Ela.
Tego człowieka, którego wtedy
poznałam przysłał do mojego życia Bóg i teraz mogę to powiedzieć z pełną
świadomością. Wtedy był po prostu ktoś, z kim mogłam codziennie pisać,
rozmawiać. Gdzieś na samym początku znajomości, obiecałam mu, że codziennie
będę do niego pisać. I to był mój pierwszy cel życiowy, który poniekąd
powodował, że chciałam żyć, pomimo tego, że było źle, bardzo źle. Musiałam
tylko wytrzymać cały dzień, żeby wieczorem napisać tę kropkę czy cokolwiek
innego. Moje życie miało jakiś sens. Żyłam po coś.
Niewiele pamiętam z tamtych
czasów, pamiętnik też milczy na ten temat, jedyne co w nim znajduję, to ogromny
strach. I brak wiary w to, że jest ktoś, kto mnie nie zostawi. Pomimo tego, że
była Ela, był Morales, był Róża (nie lubię go tak nazywać, ale pewnie tak
woli), pomimo tego, że miałam przyjaciół, ja nie byłam sobie w stanie
wyobrazić, że oni będą i mnie nie zostawią.
Minęło pół roku i oni nadal
ze mną byli… Coś niewiarygodnego. Wtedy… Zaczęłam dzielić siebie na dwie
części. Na Martę i Mózg. Marta była taką maleńką dziewczynką, bojącą się
wszystkiego, była niewidzialna, schowana gdzieś głęboko we mnie, trzęsąca się
ze strachu, zastraszana, związana, zniewolona. I był Mózg, który mną rządził…
Zazwyczaj chciał zupełnie czegoś innego niż Marta i ciągle robił jej na złość.
Nie pozwalał mi być dobrą osobą, nie pozwalał tej maleńkiej przerażonej Marcie
wyjść i pokazać, że tam jest.
Pamiętam momenty, w których
będąc tą Martą patrzyłam, jak moje ręce wypisują na klawiaturze rzeczy, których
ja wcale nie chciałam przekazać. Pamiętam, że urywał mi się film i kiedy
wracałam dowiadywałam się, że wypisywałam okropne rzeczy. Razem z Różą
nazywaliśmy to „Złem”, to były momenty w których „przychodziło Zło”, co się
wiele razy zdarzało podczas naszych rozmów.
Drugą sprawą jest to, że
uważałam wtedy, że Bóg jest zły. Wyobraźcie sobie piramidę Majów ze złota i
bardzo drogich kamieni, na której szczycie siedzi jakaś postać i wściekle na
was patrzy. Dla mnie Bóg był właśnie kimś takim, kto mnie nienawidzi i wcale
nie chce, wywyższonym ponad wszystko, a zwłaszcza człowieka i mnie. Ten ktoś,
kogo ja uważałam za Boga, nigdy nie zapominał grzechów. Przekładał je z jednego
miejsca na drugie (wyobrażałam sobie grzechy, jako zgniecione kartki papieru).
Uważałam, że jest tak, że kiedy człowiek umiera, zbierają się wszyscy ludzie z
całego świata i ten Zły Bóg wypomina te wszystkie grzechy, każdy po kolei. A to
tylko jeszcze bardziej wzmagało strach.
Nie pamiętam wakacji, ani
początku drugiej klasy technikum. Wiem tylko, że gdzieś wtedy Ela mnie
zostawiła, bo ZNOWU okazało się, że jestem „tą trzecią”. Ale już nie zrobiło to
na mnie wrażenia, tylko gdzieś w środku zabolało. Został Morales i Róża, który
ciągle mówił, że Bóg jest dobry, że mnie kocha, że wybacza to co złe, że on
chce mojego uśmiechu a nie łez. Nie pamiętam kiedy i jak mu uwierzyłam.
Pamiętam tylko, że poznałam
wtedy Mirka, że w szkole zaczął się prawdziwy koszmar. I że zdałam sobie sprawę
z tego, że POTRZEBUJĘ POMOCY. Wtedy zaczęłam chodzić na młodzieżówki*, byłam
zachwycona tym, że każdy może się tutaj modlić jak chce, słowami jakimi chce.
Pamiętam nocne*, na którym był Mirek (i miał
słowo o modlitwie), pamiętam jak z nim rozmawiałam. Powiedział mi wtedy, że
dostał słowo od Boga dla mnie. „Nie bój się” i „odpuść”. O ile odpuszczenie, czyli
wybaczenie i zaprzestanie wypominania… rozpamiętywania tego, że dla Agaty, Hani
i Eli zostałam „tą trzecią” okazało się w miarę proste, o tyle nie potrafiłam
przestać się bać, bo przecież bałam się wszystkiego.
Miałam wrażenie, że coś mnie
obserwuje, że ciągle coś na mnie patrzy. Zdarzało mi się widzieć czarne postaci,
mężczyznę w płaszczu i kapeluszu. W Internecie zjawisko znane jest pod nazwą „shadow
people”. Wiedziałam, kiedy jakiś zły duch jest ze mną w pomieszczeniu, czułam jego
obecność i bardzo się bałam. Było tak, że coś cały czas stało za mną, patrząc w
moje plecy, a świadomość tego była przerażająca. Próbowałam się opierając o
ściany, bo to trochę pomagało. Przez okno do mojego pokoju zaglądała Topielica –
tak nazwałam Zło, które tam było, choć nie mogłam go zobaczyć oczami,
wiedziałam, że tam jest. Bałam się jej. Bałam się wyjść z łóżka, bo byłam
przekonana, że kiedy wysunę choćby palec coś zrobi mi krzywdę… W nocy nie
umiałam spać przy zgaszonym świetle, zawsze musiałam widzieć drugi koniec
pokoju, żeby być pewną, że tam na pewno nic nie ma, choć czułam, że gdzieś to
jest.
8 marca 2013 roku modlił się
o mnie pastor i jacyś ludzie. Nie wiem kto to był, bo jedyne moje wspomnienie
to chęć wyjścia stamtąd… Nie obchodziło mnie, czy wyjdę drzwiami, wyskoczę
przez okno, wylecę przez sufit czy zapadnie się podłoga. Chciałam zniknąć. Pamiętam
też, że podczas tej modlitwy coś puściło, poczułam jak coś odeszło, uciekło ze
mnie. Była chwila ulgi i przyszła świadomość, że to nie wszystko. I z resztą
męczyłam się dalej.
Później szpital, do dziś nie
do końca rozumiem dlaczego się do niego dostałam. Jestem przekonana, że to
miało jakiś związek ze światem duchowym…
Na sam koniec kwietnia
zmarła moja babcia… Wiem, że to Bóg ją zabrał, że taki był jego plan. Babcia...
gdyby zmarła wcześniej, myślę, że wtedy psychicznie bym tego nie wytrzymała. Ale
teraz coś było inaczej… Był Róża, który od roku mnie nie zostawił ani na
chwilkę, dla którego ciągle byłam „tą pierwszą”. To on bardzo mi wtedy pomógł.
Potem znowu nie pamiętam
kilku miesięcy…
I DM*, na który zdecydowałam
się jechać w ostatniej chwili. Dla mnie w życiu moment przełomowy. To był chyba
pierwszy dzień, pierwsze nabożeństwo. Pamiętam, że siedziałam skulona na ławce
i zastanawiałam się, po co ja tutaj w ogóle przyjeżdżałam?! Co ja sobie myślałam?!
Jeśli się nie mylę, Sławek
Jagieła miał wtedy kazanie, mówił coś o kosmosie, coś o jednogroszówce na
Ameryce, nie pamiętam, bo wcale go wtedy nie chciałam słuchać, chciałam wtedy
zniknąć. Wiem, ze opowiadał historię o uwolnieniu pewnej dziewczyny (to był
jedyny moment, kiedy słuchałam). Róża kazał mi wyjść do modlitwy... Oczywiście
powiedziałam, że nigdzie nie idę bo się boję. On prosił, a ja uparcie mówiłam
nie… ale nie wiem jak to się stało, że wyszłam i jedyną moją myślą było „Zabiję
go jak wrócę!! Nie ważne jak, ale zabiję! ZABIJĘ.” Byłam na niego naprawdę wściekła.
Pod sceną ktoś się o mnie
modlił… ja dalej skupiałam się na myśli „ZABIJĘ GO!”… Ale nie pozwolili mi wrócić.
Drapałam po rękach chyba każdego, kto dotknął moich pleców. Ktoś mnie posadził,
kazał czekać, potem ktoś mnie gdzieś zabrał.
Pamiętam jak siedziałam
skulona na podłodze i ktoś coś mówił… nie wiem czy po polsku, czy nie. Byłam
wściekła i nic mnie nie obchodziło, ale po jakimś czasie zaczęłam słuchać (choć
dziś nie pamiętam co kto mówił). Wiem, że w pewnej chwili pod wpływem tych słów
poczułam wiatr… albo wodę… albo coś pomiędzy jednym a drugim. Wrażenie było
takie, jakby przeze mnie co chwilkę powoli przepływały chłodne fale wiatru. Takie
wrażenie… jakbyście weszli do morza albo jeziora i co chwilę uderzały w was
fale, ale mnie one przenikały. I z każdą z nich pojawiał się taki spokój, po
prostu spokój, wypełniający mnie od środka… Zmywający tę wściekłość i złość
zastępując ją spokojem, bezpieczeństwem, uwalniający tę małą Martusię, którą
chowałam w sobie. Byłam wolna… I słaba przy okazji, tak bardzo, że nawet nie
wyobrażałam sobie, żeby jakkolwiek się poruszyć. Ktoś inny do mnie mówił… ale
byłam za słaba, żeby skupić się na słuchaniu i ze słów które wyłapałam pamiętam
coś o wolności, o rozkładaniu skrzydeł, coś o wznoszeniu rąk do nieba. A
później ktoś kazał mi się uśmiechnąć i usiąść na krześle (to były wtedy
najtrudniejsze rzeczy świata).
I dopiero po jakimś czasie, siedząc tam i nabierając sił dotarło do mnie, że Zła
już nie ma, że jestem wolna, że Mózg mnie nie kontroluje. I to była najbardziej
niesamowita myśl na świecie! Bóg dał mi wolność. Dobry Bóg mnie uwolnił.
Na koniec opowiem jeszcze
jedna historię, bo uważam, że dużo ma z tym wspólnego… to było pewnej gorącej
sierpniowej nocy. Spałam z pozamykanymi oknami i drzwiami. Nie wiem czy każdy
pamięta, ale to był miesiąc upałów. Nie mam pojęcia, która to była godzina, bo
nie mam w głowie zegara (a szkoda). Pamiętam, że wtedy pies mojej siostry - Luna
spała ze mną i o dziwo, nie tak jak lubi gdzieś w nogach łóżka, ale spała przy
mnie, wtulona między moje ręce. Obudziłam się w nocy, bo nagle zaczął wiać we
mnie silny lodowaty wiatr. Wiem, że pomyślałam, że to jest jak wichura na
biegunie, z taką ogromną śnieżycą. Tyle że ten wiatr przewiewał moje ciało na
wylot, a prześcieradło, którym byłam przykryta nie poruszało się ani o milimetr.
I było coraz zimniej. Nawet Luna zaczęła się trząść. Nie powiem, że się nie
bałam, bo wystraszyłam się bardzo. Niecodziennie w środku lata przewiewa przeze
mnie śnieżna wichura.
Nie mając pojęcia co zrobić, zaczęłam się modlić. Nic innego nie przyszło mi
wtedy do głowy. I stopniowo, z modlitwą zaczęło pojawiać się we mnie w środku
takie… ciepło. Spokój i ciepło. I wiem, że powiedziałam coś w stylu słów, że
Zło nie ma tu czego szukać, bo ja należę do Boga a nie do Zła i Szatana.
Chwilkę później Luna się uspokoiła, wiatr zniknął a ja zasnęłam.
* młodzieżówka – nazwa spotkań młodzieży w kościele.
nocne – młodzieżówka trwająca całą noc.
DM – Decydujący Moment.
nocne – młodzieżówka trwająca całą noc.
DM – Decydujący Moment.
***
To
jest historia o cudzie, jaki Bóg uczynił w moim życiu. O Jego darach dla mnie:
wolności, Róży - moim niesamowitym narzeczonym i moim pierwszym prawdziwym przyjacielu
– Moralesie. Dziękuje za to Bogu, za wszystko co dla mnie zrobił. Opowiedzenie
tej historii bardzo wiele dla mnie znaczy… i mam nadzieję, że komuś to pomoże.
PS Może kiedyś powstanie wersja audio, a nawet video. Zobaczymy. : )
dziękuje :)
OdpowiedzUsuń: )
UsuńCieszę się, że mogę dzięki tej historii poznać Ciebie trochę lepiej. Teraz, kiedy jesteś odmieniona, potrafisz bardzo odważnie mówić o strachu - jak bardzo niewielu ludzi w ogóle na świecie.
OdpowiedzUsuńTo miło "słyszeć" od Ciebie te słowa. : )
UsuńPo pierwsze to napiszę, że bardzo odważne z Twojej strony opublikowanie takiej szerokiej części swego życia.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem, nie napiszę, że nie, bo bym skłamał. Jednak z bardziej przemyśleniowym z mojej strony komentarzem na razie się wstrzymam, gdyż teraz po prostu nie mam na to siły.
Uważam, że warto było wrzucić tutaj coś takiego. Może ktoś wyniesie coś dobrego z tej historii.
UsuńMam nadzieję doczekać się tego bardzej przemyśleniowego komentarza : )
Nie mówię, że nie warto (:
UsuńDoczekasz się, jak tylko zakończę tworzenie referatu z ryzyka.
: )
UsuńMoże to nie są wszystkie moje przemyślenia, ale starałem się wybrać te najważniejsze:
Usuń1. o, moja siostra też się urodziła 5 lat po mnie...
2.Ach, te krowy... co do tego fragmentu nieco dalej, to się zastanawiam, czy lepsza jest w sumie sytuacja, gdy ma się jakiegokolwiek "przyjaciela", który zawiedzie, czy "niemanie" go w ogóle
3. Bycie "od słuchania" to rozumiem, aż za dobrze.
4. Czy w ogóle możliwe jest utrzymanie znajomości z kimś po zakończeniu szkoły? Kończyłem już tyle etapów edukacji i historia powtarza się od lat.
5. Po wspominaniu czwartków i niedziel widzę, że CSI: LV cię ominęło. A szkoda, gdyż przez wiele lat uważałem je za najlepsze.
6. Ech, ta wampiromania - a Wywiad z wampirem czytany był?
7. Co do pamiętnika, to myślę, że wieloletnia fascynacja, że tak powiem "mrocznymi klimatami" i sytuacja "osobista" miała tu wiele dopowiedzenia.
8. ooo, o Elenie to i książkę można by napisać chyba... Zresztą tą historię miałem tak jakby "na bieżąco", jak była publikowana
9. samookaleczeń to chyba nigdy nie zrozumiem. Gratuluję, że ostatecznie udało Ci się to przezwyciężyć
10. Teraz chyba bardziej rozumiem Twoje "Zło" i jak różne jest od mojego - to dwie zupełnie odmienne istoty.. I najważniejsze: że w końcu je pokonałaś, choć łatwo to z tym nie było.
11. Chyba nazywanie mnie aż "przyjacielem" to trochę za dużo, ale to już Twoja ocena mojej osoby (nie pamiętam, ale chyba kiedyś była rozmowa na ten temat)
Przepraszam, jeśli w moich przemyśleniach brakuje czegoś, co jest ważne, a nie napisałem na ten temat.
Mhm, dziękuję i za nie.
Usuń1. : ) Maria - dobrze pamiętam?
2. Z krowami to zazwyczaj zabawnie nie było, bo wszyscy się ich baliśmy.
Jak dla mnie, to już lepiej nie mieć przyjaciela wcale niż mieć takich, jak ja miałam wtedy.
3. Mnie też musiałeś "wysłuchiwać", przepraszam.
4. Ja po innych widzę, że to możliwe (ale to może tylko moje otoczenie).
5. Ominęło mnie, bo zazwyczaj zaczynało się około 22. A wtedy wyganiali mnie już spać.
6. No niestety "Wywiadu z wampirem" nie czytałam, podobnie jak "Draculi". Ale obie książki muszę nadrobić, jak się znajdzie wolna chwila.
7. Pamiętnik... przez wiele czasu jako jedyny mnie "słuchał".
8. Taa, o Elenie to mogła by być już chyba książka. Szczęściarz, chyba jako jedyny ją 'prześledziłeś' "na bieżąco".
9. Do dzisiaj mi ciężko. Ale Tata pomógł : )
10. Bóg pokonał, nie ja. Ja bym sobie nie dała rady.
Zło... było straszne.
11. Nie wiem czy była rozmowa, raczej nie.
Nie rozumiem, dlaczego miałoby to być "trochę za dużo"...
Ej, napisałeś to, co Ty uważasz za ważne... A nie co ja uważam za ważne.
Dziękuję.
A proszę bardzo.
Usuń1. zgadza się, Maria. Ja chyba imienia Twojej nie pamiętam.
2. Z tego co pamiętam, to krowy raczej sympatyczne były. Z bykami gorzej bywało. (: w sumie, może i tak.
3. to chyba inny tryb "wysłuchiwania", bo inaczej kogoś "wysłuchiwać" przez słowo pisane, a inaczej na "żywo"
4. Nie wiem, ale z tych ludzi, co wiem, że utrzymują kontakt, to spora część znała się wcześniej poprzez rodziców lub inne więzi "pseudorodzinne".
5. tak, godzina to tragiczna była (nadal zresztą jest, ale już wiele lat nie oglądam)
6. Wywiad to przez wiele lat był moją książką nr 1 (teraz trudno mi powiedzieć, czy 1 czy 2), więc polecam. Dracula natomiast mnie nie zachwycił, ale pewnie dlatego, że na prezentację maturalną sobie wymyśliłem motyw wampira i byłem zmuszony do czytania.
7. (:
8. bardzo możliwe
9. i bardzo dobrze uczynił
10. Sprzeczać się nie będę. Jednak uważam, że gdybyś gdzieś tam w środku nie chciała zwalczyć tego Zła, to pomoc Boga nie dałaby takiego efektu, jaki jest.
11. to nie wiem, ani nie pamiętam
Proszę bardzo raz jeszcze.
P.S. hm, wersja audio/video to już moim zdaniem bardzo odważne posunięcie by było. Chyba bardziej niż taka wersja pisana.
: )
OdpowiedzUsuń1. Karolina.
2. My się krów baliśmy, bo wszyscy nas nimi wtedy straszyli.
3. Ale mimo wszystko...
4. Pewnie są i tacy. Ja znam takich, którzy się znali i znają dalej.
5. To to jeszcze leci? (Ja też nie oglądam)
6. W końcu się zabiorę i za to. Nawet mi nie przypominaj o prezentacji maturalnej...
7. : )
8. bardziej, niż bardzo możliwe (nie znam drugiej osoby, która by to przeczytała, wtedy)
9. : )
10. Ja tylko chciałam, żeby tego już nie było.
11. : )
: )
To będzie kosztowało baaardzo dużo odwagi. Ale uważam, że o świecie duchowym warto opowiadać, żeby i inni wiedzieli, że ten świat istnieje, że bywa baaardzo niebezpieczny.
(:
Usuń1. jedyne, co bym kojarzył, to prawdopodobnie coś pisałaś, że bloga prowadzi
2. aaa...
3. (: jak bym nie chciał "wysłuchiwać", to bym nie czytał, albo nie odpowiadał
4. (:
5. Na dwójce w piątki leci 12 sezon o 23.coś (dowiedziałem się o tym w piątek, a akurat od tego momentu nie widziałem dalej). Wiele lat nie leciało, to sobie wtedy darowałem. I po obejrzeniu odcinka stwierdziłem, że to już chyba nie dla mnie serial.
6. (: A macie jeszcze taką "normalną", którą się samemu pisze wcześniej?
7. (:
8. ja też nie (:
9. (:
10. (:
11. (;
(:
1. A tak, coś kiedyś wspominałam.
Usuń2. : )
3. No w sumie tak.
5. Aż z ciekawości zobaczę jutro (jeśli się dopcham do telewizora)
6. Nie mam pojęcia, bo nikt nic nie wie (bo niby stary program, niby rocznik 95, ale w liceum już będą wg nowej podstawy mieli maturę, a nikt nie chce powiedzieć jak to będzie z technikami)
8. : ) Jedną osobę znam, która to później całe przeczytała.
1-3 (:
Usuń5. (: powodzenia życzę - ja sobie daruję dziś chyba
6.. Wasz przypadek jest rzeczywiście ciekawy.
8. (:
5. No i nie dałam rady. Może za tydzień...
Usuń6. Bardzo. A my nadal nie wiemy czego i jak się uczyć, żeby maturę zdać.
(:
Usuńto bardzo niedobrze, bo w sumie powinni już to wiedzieć.
Ale albo nie wiedzą, albo nie chcą powiedzieć...
UsuńMoim zdaniem to nie wiedzą, ale powinni, gdyż chyba takie informacje powinni przekazywać maturzystom z wyprzedzeniem. Dziwna ta sytuacja ogólnie jest.
Usuńmhm...
Usuń(:
Usuńchociaż jak wiadomo ludzie się zwykle "budzą" z tym co i jak dopiero pod koniec...
Niestety.
UsuńI zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy jest już za późno.
Dokładnie.
Usuńco za szajs , usuń to bo tylko zaśmiecasz internet
OdpowiedzUsuńJak widać nie wszyscy uważają to za śmieci : )
Usuńmosz tu adres : http://www.psychiatria.com/ blisko tanio i wygodnie jedyna szansa na uratowanie .
OdpowiedzUsuńJak smakuje krew ? Słodka czy kwaśna ?
Dalej się tniesz ?
u mnie w normalnecj rodzinie jest kosz pod zlewem a u was? ściany miekkie ?
Psychiatrę już też przeżyłam i jakoś mało pomogło. Poza tym, spóźniłeś się z tym, anonimowy człowieku, jakieś... dwa lata : )
UsuńKrew? "Metaliczna" to podobno najlepsze określenie.
Nie, już się nie tnę.
No niestety, kosz jest obok lodówki... A ściany z cegieł. I rodzina jak najbardziej normalna.