Oh, tak tak. W jedną z bardzo zimnych listopadowych niedziel w jednym z najpiękniejszych kościołów jakie widziałam w niewielkiej wiosce miało miejsce wydarzenie dziwne, niesamowite i niewiarygodnie istotne. Bo oznaczało przełom... I to nie tylko w życiu maleńkiego maleństwa z czarną czupryną, ale i moim.
Co to chrzest każdy wie. A dla mnie był o tyle szczególny, że miałam przywilej brania w nim szczególnego udziału : )
I jak to na mnie przystało, nie mogło być prosto, banalnie i zwyczajnie. Poniżej zdjęcia 'małego' pudełka, którego zrobienie zabrało mi całe 2 dni życia.
(bardzo przepraszam za bałagan w tle)
Uuu... Niezły prezent. Podoba mi się sposób zapakowania. Wiesz, co nawet nie zwróciłem uwagi na ten bałagan...(:
OdpowiedzUsuńJa się na chrzestnego nie nadaję i nie zamierzam nim być. To zbyt odpowiedzialne zadanie jest po prostu (i nie lubię dzieci)
: )
UsuńJa też się średnio nadaję, ale już trudno.
Ja tam lubię dzieci.
(:
Usuń(:
(:
: )
Usuń